Artykuły sponsorowane:

czwartek, 1 lipca 2010

Nowa Kaledonia, Południowy Pacyfik

Niektórzy ludzie żyją w przekonaniu, że gdyby tylko mieli trochę więcej pieniędzy, wszystko w ich życiu zmieniłoby się na dobre. Mierzą w ruchomy cel: 300 tysięcy dolarów w banku, milion dolarów w akcjach, 100 tysięcy dolarów rocznej pensji (zamiast 50 tysięcy)itd. Cel Julie był jednak bardziej sensowny: powrócić z taką samą liczbą dzieci, z jaką wyruszyła z domu. (...)

Zaszyta w tropikach Morza Koralowego Nowa Kaledonia to francuskie terytorium zależne, gdzie Julie i Marc właśnie sprzedali swoją łódź żaglową, na której przemierzyli niemal 30 tysięcy kilometrów dookoła świata. Oczywiście zwrot początkowo zainwestowanej kwoty był tylko częścią planu. Wszystko, co zaplanowali i zrobili, cała ich piętnastomiesięczna podróż dookoła świata, od przejażdżki gondolą po kanałach Wenecji, po udział w plemiennych obrzędach w Polinezji, kosztowało około 18-19 tysięcy dolarów. Mniej niż czynsz i bagietki w Paryżu.

Większości ludzi może to wydawać się niemożliwe. Większość ludzi nie wie też, że ponad 300 rodzin co roku stawia we Francji żagiel i wyrusza w podobną podróż.
Podróż ta była ich marzeniem przez niemal dwadzieścia lat, wciąż odsuwana na dalszy plan wobec coraz bardziej wydłużającej się listy obowiązków. Każdy ważny moment w życiu dawał następne powody do przesuwania jej w czasie. Pewnego dnia Julie zrozumiała, że teraz albo nigdy. W przeciwnym wypadku ona i Marc wciąż będą mnożyć różne argumenty, zasadne lub nie, i coraz trudniej będzie przekonać się, że taka wyprawa w ogóle jest możliwa.

Rok przygotowań, trzydziestodniowa wyprawa próbna z mężem, i oto wreszcie nadszedł początek podróżny życia. Tuż po podniesieniu kotwicy Julie uświadomiła sobie, że obecność dzieci - główny powód odkładania tej podróży i poszukiwania przygód - tak naprawdę powinna być pierwszym argumentem za podjęciem takiego wyzwania.

Przed wyjazdem jej trzej mali synowie nieustannie się o coś kłócili, wrzeszcząc przy tym w wniebogłosy. Z czasem przyzwyczajali się do wspólnego życia w kołyszącej się sypialni oraz uczyli się cierpliwości - wobec samych siebie i zdrowia swoich rodziców. Przed wyjazdem książki były dla nich tak samo ekscytujące, jak jedzenie piasku. Mając jednak do wyboru lekturę lup gapienie się w ścianę na otwartym morzu, wszyscy nauczyli się doceniać książki. zabranie ich na rok ze szkoły okazało się najlepszą inwestycją w wykształcenie.

Teraz, siedząc w samolocie, Julia wpatrywała się w chmury przecinane skrzydłami samolotu i snuła następne plany. (...) Teraz, kiedy już odważyła się zrobić pierwszy krok, nie mogła usiedzieć w miejscu.

Artykuł jest fragmentem książki "4-godzinny tydzień pracy", Timothy Ferriss.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz